Dzień wstał ciepły i pogodny. Jeszcze przed świtem rozśpiewało się liczne ptactwo. Od Noteci wiał spokojny, orzeźwiający wiatr. Taki dzień jest dobry zarówno dla ludzi jak i zwierząt. Mieszkańcy Białej szykowali się, by pracowicie go spędzić w zagrodzie i w polu. Dobrze im się tu powodziło. Pól i łąk było pod dostatkiem, a pobliskie lasy były pełne zwierzyny, jagód, orzechów i grzybów.
Martwiły ich jednak liczne najazdy Pomorzan. Wielkie ich hordy napadały na osady, wsie i miasteczka. Nie oszczędzali Białej, bo wieś należała do zamożnych. Było co grabić, plądrować i niszczyć. Napastnicy byli silni, przebiegli i okrutni. Bez litości zabijali dzieci i kobiety, a jeszcze innych uprowadzali do niewolniczej, nadzwyczaj ciężkiej pracy. Napady Pomorzan nasiliły się jeszcze bardziej od momentu przyjęcia przez miejscową ludność chrześcijaństwa. Uważali bowiem, że to obraza ich bogów, którzy ześlą wiele nieszczęść, bo dopuścili do tego na obszarach znajdujących się w zasięgu działania ich hord. Szczególnie raził ich widok kościoła, który istniał w Białej już na początku XII wieku. Ze szczególnym upodobaniem niszczyli kolejne świątynie, a nie było to trudne, gdyż wznoszono je z drewna.
Zbliżało się południe, gdy od strony północnej, na równinie rozciągającej się wzdłuż wielkiej przestrzeni pojawili się pierwsi napastnicy. Było ich coraz więcej. Narastał hałas, tupot nóg, krzyki. W ten sposób Pomorzanie dodawali sobie odwagi przed walką. Wkrótce było ich pełno w całej wsi. Natychmiast wzniecone zostały pożary, a żrący w oczy dym kluczył pomiędzy zagrodami. Wzmagał się płacz, lament, błagania o życie. Na oczach dzieci ginęli rodzice, a rodzice widzieli śmierć swoich dzieci. Słowa modlitwy mieszały się z przekleństwami. Mocnymi sznurami wiązano tych ludzi, których chciano uprowadzić do najcięższych prac. Pojmani nie mieli już nadziei na powrót do domu, gdyż ucieczki z niewoli udawały się tylko nielicznym.
Jednak miejscowa ludność wcale nie była bierna. Zażarcie broniła się za pomocą siekier, wideł, młotów, kos i cepów. Takie narzędzie w rękach silnych i zdrowych mężczyzn oraz kobiet były nadzwyczaj groźne. Niejeden napastnik padał martwy, potężnie poturbowany, ogłuszony bądź ciężko ranny. Pomorzan było jednak nieporównywalnie więcej i do nich należało zwycięstwo. Osobno powiązano ludzi przeznaczonych na ofiarę pogańskim bogom. Najpierw odbyła się uczta. Pomorzanie świętowali zwycięstwo.
Za wsią pod lasem kamieniami wyznaczyli święty krąg. Według ich wierzeń, w takie miejsca przybywali bogowie, choć nadal pozostawali niewidoczni dla śmiertelników. Na środku kręgu umieszczono duży kamień ofiarny. Najbliżej kamienia siadali najważniejsi wojownicy. Pośpiesznie przygotowano bardzo dużo jedzenia. Pomorzanie czuli się bowiem szczęśliwi tylko wtedy, gdy niemal omdlewali z przejedzenia. Wypito przy tym duże ilości mocnego piwa. Zachowywali się głośno, wulgarnie i zuchwale. Kłócili się i bili nawet między sobą. Przechwalali się swoim bohaterstwem, które polegało głównie na zabijaniu bezbronnych. Im ktoś wykazał się cięższym okrucieństwem, tym bardziej uchodził za dzielnego i odważnego.
Zbliżał się najważniejszy moment ceremonii. Na ofiarnym kamieniu ułożono już pierwszą osobę. Pogański kapłan wziął do ręki potężny nóż, dokładnie dopasował rękojeść do dłoni i podniósł w górę, by zadać śmiertelny cios. Tego już zrobić jednak nie zdołał. Z nieba spłynęła wielka jasność, która wywołała wśród pogan wielkie przerażenie. Zapewne uciekli by wszyscy, gdyby nie fakt, ze nie mogli się ruszać. Strach bowiem sparaliżował ruchy i jakąkolwiek wolę działania. Gdy nieco ochłonęli, zobaczyli że na ofiarnym kamieniu nie ma już człowieka, a stoi Matka Boska z dzieciątkiem Jezusa na ręku. Jej twarz była poważna, ale łagodna i pełna dobroci. Mały Jezus jakby trochę zdziwiony patrzył na zgromadzonych. Pomorzanie, kiedy odzyskali pełnię władzy fizycznej uciekli w wielkim popłochu. Podobno jeszcze nigdy w tak krótkim czasie nie pokonali tak wielkich przestrzeni. Wierny lud z wielkim nabożeństwem odmówił modlitwy dziękczynne. Twarz Najświętszej Panienki stawała się coraz bardziej pogodna. Niespodziewanie powróciła wielka jasność i w pełnym jej blasku Matka Boska uniosła się w niebiańską przestrzeń. Jej stopa odcisnęła się na trwałe w kamieniu, na którym stała i znak ten trwać będzie przez wszystkie czasy i pokolenia.
Od tego wydarzenia na długie lata spokój zapanował w Białej, a ludzie żyli dostatnio. Stodoły każdego roku wypełniały się dorodnym zbożem, a w oborach i chlewach przybywało zwierzyny. Natomiast w pobliskiej wsi rzeczce i stawach był ogrom ryb i raków, na dzikich mokradłach nie brakowało gęsi i kaczek, a w lasach ciągle mnożyła się zwierzyna łowna.
Minęły wieki. Na placu przykościelnym w kapliczce zbudowanej w latach pięćdziesiątych XX wieku znajduje się do dnia dzisiejszego kamień z odciśniętą stopą Matki Boskiej.
Autor: Antoni Birula