Przy dzisiejszej ulicy Chopina mieszkał jeden z trzcianeckich krawców. Był w swoim zawodzie prawdziwym mistrzem. Szył ubrania dla wszystkich: mężczyzn, kobiet i dzieci. Spod jego rąk wychodziły arcydzieła krawieckiej sztuki. Doskonale one maskowały wszystkie niedoskonałości fizycznego wyglądu klientów. Tak umiejętnie dobierał fasony, że osoby starsze wyglądały na znacznie młodsze, panny w jego strojach były zgrabne i powabne, panowie dostojni i władczy. Z wszystkich trzcianeckich krawców w XIX wieku na uszycie ubrania potrzebował najmniej materiału, a pozostałe najmniejsze skrawki skrupulatnie oddawał właścicielowi. Wraz z żoną żył w dobrobycie i ludzkim poważaniu. Nawet urzędnicy, lekarze, nauczyciele starali się ukłonić mu pierwsi, bo wszyscy byli jego klientami. Cieszył się więc krawiec radością życia i pogodą ducha. Nieszczęście przyszło niespodziewanie. Bardzo ciężko nagle zachorowała żona krawca. Trzcianeccy lekarze dokładali wiele starań, by powróciła do zdrowia. Sprowadzali lekarstwa z samego Berlina. Były to najbardziej nowoczesne specyfiki niedawno wynalezione i nadzwyczaj skuteczne na liczne schorzenia. Tej chorej jednak nie pomogły. Chudła, traciła siły i chęć życia. Gasła w oczach. Mistrz krawiecki zwrócił się o pomoc do znachorów i zielarzy. Sporządzili oni wyciągi z najróżniejszych ziół, okadzali dom i podwórze. Wszystkie te działania okazały się bezskuteczne. Z daleka zjawili się także szeptuni. Wymawiali oni tajemnicze sowa i zaklęcia, czynili najrozmaitsze gusła. Choroba nie ustępowała.
W lesie, przy drodze z Trzcianki do Niekurska mieszkał samotnik, który rzadko pokazywał się ludziom. Mówiono o nim, że posiadał tajemniczą wiedzę i zdarza się, że czasami pomaga ludziom w najcięższych dolegliwościach zdrowotnych. Krawiec chwycił się tej ostatniej nadziei. Udał się do leśnego mędrca. Ten wysłuchał go cierpliwie i uważnie i polecił, by przyszedł do niego za tydzień. Samotnik zagłębił się w swoich grubych, starych i tajemniczych księgach. Po tygodniu zaś krawiec usłyszał: – Żonę twoją urzekły złe oczy i to nie człowieka, ale jakiegoś zwierzęcia i tylko zwierzę może pomóc. Sprawił to przypadek. Trzeba cierpliwie czekać.
W czasie powrotnej drogi z lasu zmartwiony mąż chorej żony znalazł młodą sarenkę, strasznie poranioną i wycieńczoną. Nie miała nawet sił podnosić głowy. Najprawdopodobniej zraniły ją wilki i z nieznanych przyczyn musiały nagle uciekać. Krawiec delikatnie wziął zwierzątko na ręce i zaniósł do swojego domu. Wymościł jej wygodne legowisko o zapewnił nadzwyczaj staranna opiekę. Szybko sprowadził najlepszego wtedy weterynarza Wilhelma. Ten sporządził dla sarenki specjalne maści, przyniósł też jakieś mikstury i udzielił drobiazgowych wskazówek, jak to wszystko należy stosować. Sarenki prawie nie opuszczała żona krawca, zwierzę lgnęło do niej i przyglądało się jej swoimi wielkimi, mądrymi oczyma. Te spojrzenia wywierały na chorej dobroczynny, zdrowotny wpływ.
Którejś księżycowej nocy dom krawca odwiedził leśny pustelnik. Przyniósł ze sobą wodę z cudownego źródła bijącego na niekurskich łąkach. Wodę tę piła i chora kobieta, i okaleczona sarenka. Pierwsza na nogi stanęła sarenka. Przebywała już teraz w ogrodzie, wygrzewała się w słońcu i skubała świeżą soczystą trawę. Wkrótce wyzdrowiała też żona krawca.
Po kilkunastu tygodniach krawiec postanowił wypuścić sarenkę na wolność. Było mu smutno, ale nie chciał robić z niej niewolnicy. Zaprowadził ją daleko do lasu. W drodze powrotnej łzy same cisnęły mu się do oczu. Był do zwierzęcia bardzo przywiązany i uważał, że istnieje związek między pobytem w jego domu sarenki i powrotem żony do zdrowia. Kiedy już wchodził na swoje podwórze, obejrzał się i zobaczył sarenkę wytrwale idącą za nim. Już nigdy więcej nie starał się jej pozbyć. Pozostanie razem z krawcem było wyborem sarenki. Stała się ona nieodłącznym jego towarzyszem. Wszędzie chodziła za nim: na spacery, na zakupy, w odwiedziny do przyjaciół, a kiedy krawiec szedł na kufel piwa do gospody na placu Targowym, sarenka raczyła się wodą z fontanny, którą pobudowano w Trzciance. Mieszkańcy przyzwyczaili się do tego niezwykłego duetu. Tak minęło wiele lat. Sarenka skończyła życie z przyczyn naturalnych. Smutny krawiec pochował ją w przydomowym ogrodzie, ale sporządził gipsowy odlew zwierzęcia i ustawił go na ogrodowym grobie. Po śmierci krawca odlew umieszczono w fontannie. Było powszechne w Trzciance przekonanie, ze dotknięcie sarenki w strugach wody przynosi szczęście. Była jednak pewna niewygoda: nisza z wodą fontanny była wysoka. Trzeba było po pas się zamoczyć, by dotrzeć do zwierzęcia. To jednak nie zniechęcało ludzi, którzy chcieli być szczęśliwi.
Opowieść o sarence dotarła do naszych czasów. Dziś również stoi w strumieniach wody i choć obecnie odlano ją z metalu, nadal przynosi szczęście. Ułatwiono nawet do niej dostęp. Stoi już nie w niszy, a na kamiennym postumencie.
Sarenkę próbowano kilkakrotnie ukraść. Złodziei spotkał jednak smutny los. Pierwszy z nich bardzo nieszczęśliwie się ożenił. Ze złą żona nie może w domu wytrzymać. Ucieka więc do lasu i szuka jakiejś cudownej sarny, by odmieniła jego smutne życie. Drugiemu ze złodziei pomieszało się w głowie. Każdego dnia do chlewika, w którym trzymał skradziony odlew, zanosi wodę i karmę. Wyobraża sobie, że jest tam żywe zwierzę. Cierpi również trzeci złodziej. W najbardziej nieoczekiwanym momencie wydaje bardzo głośny, dziwny odgłos zwierzęcego beczenia.
W parku, na placu Pocztowym, dumnie stoi majestatyczna sarenka – uosobienie łagodności, dobroci i piękna. Cicho szumi fontanna i ciągle opowiada tę jedną z trzcianeckich legend. Trzeba tylko umieć słuchać.
Autor: Antoni Birula